Dzisiaj jestem tu, gdzie muszę być

Z Lechem Janerką rozmawiają Tomasz Majeran i Marta Mizuro

Chcielibyśmy porozmawiać o Wrocławiu. Zdaje się, że niewielu dziennikarzy pyta cię o twoje rodzinne miasto?

Lech Janerka: Dlaczego?! Mann mnie kiedyś pytał o Klausa Mitffocha: Dlaczego zespół z Wrocławia nazywa się po niemiecku? Odpowiedziałem, że ziomkowstwa nas utrzymują. I w ogóle - nie jestem z Wrocławia tylko z Breslau.

I to było w radiu?

Nie, nie. To była prywatna rozmowa.

Jak sądzisz, na ile życie poza centrum mogło zdeterminować to, co robisz?

Fakt, że żyję we Wrocławiu?

Czyli poza centrum, jak by na to nie patrzeć. A może nie ma to dla ciebie znaczenia, bo centrum jest tam, gdzie jest Lech Janerka?

Jedna moja znajoma powiedziała, że w ogóle niesamowite jest to, że ja, nie wychodząc z jednego pokoju, wydałem trzy płyty. A ona reprezentuje kulturę, powiedzmy, bazującą na kontaktach międzyludzkich. Była bardzo zdziwiona, że nie kontaktując się z innymi ludźmi, jestem w stanie w ogóle zrobić jeden materiał, potem drugi, trzeci itd. Żyję w izolacji. A mój kontakt ze światem? Kiedyś to było kino "Polonia", kino studyjne, mieszkałem koło niego.

Na Żeromskiego?

Nie, na Nowowiejskiej. Ciągle chodziłem do tego kina. A potem miałem fajnego polonistę w liceum, w "trójce", który machał takimi prostymi ruchami: są takie pisma, zajrzyj tu, zajrzyj tam. Byłem słaby z polskiego, wręcz tragiczny i w kółko miałem problemy. Zresztą w ogóle byłem kiepskim uczniem. Ten nauczyciel potrafił pokazać: o, jest coś takiego i coś takiego, poza tym trzeba iść do teatru i napisać recenzję. Podobały mi się zwłaszcza te recenzje, gdyż pozwalały wyrazić swój stosunek do czegoś tam. Ludzie pisali: "och, jakie piękne przedstawienie!", a dla mnie te przedstawienia były potwornie sztuczne. Ja to napisałem, gość przeczytał i ocena była taka: "Denerwująca lapidarność. Trzy i pół." Pisałem wprawdzie na pół strony, ale za to szczerze: nie podoba mi się, sztuczne, kicha. I nie byłem specjalnie tępiony. Wreszcie były książki, bardzo dużo czytałem.

Natomiast, jeśli chodzi o wrocławskie środowisko muzyczne? Zero wpływu na mnie. Owszem, zakładaliśmy zespół siłami wrocławskimi, ale ludzie, z którymi to robiłem nie byli muzykami ze środowiska, wcześniej nie zajmowali się muzyką. Dlatego środowisku wrocławskiemu nie będę kadził, bo nie ma specjalnie powodu. Mało je zresztą znam. Może kilka nazwisk, ludzi, którzy jakoś się przebijają, wyróżniają. Ale praktycznie nie utrzymuję żadnych wielkich kontaktów. Podobnie, jeżeli chodzi o środowisko ludzi piszących.

Mówisz o środowisku literackim?

O jakichkolwiek środowiskach. Nie mam żadnych kontaktów.

To znaczy - nie tylko jesteś poza centrum w skali Polski, ale czujesz się poza centrum nawet w skali Wrocławia?

Ja się wcale nie czuję. Nie, nie - to wynika z tego, że jestem samotnikiem. Pewnie tego nie widać w tej chwili, bo się zmieniam, robię się towarzyski na starość. Kiedyś ciężko się ze mną rozmawiało, byłem naprawdę niekontaktowy. Ale może dzięki temu - bardzo pazerny na informacje, różne rzeczy, które gdzieś wyszperałem, znalazłem, uznałem za swoje. I ściśle się trzymałem własnego rozkładu jazdy. Okazało się, że słusznie, skoro funkcjonuję 10 lat na niełatwym rynku. W showbussinesie to jest tak, że co roku trzeba sobie dawać radę od nowa. Właściwie im ktoś jest starszy, tym mu trudniej. Czuję jednak, że mam pewną pozycję i w zasadzie nikt ode mnie hitów nie oczekuje. Nie nagrałem żadnej płyty, gdzie by były przeboje.

Hitem była przecież "Ta zabawa nie jest dla dziewczynek", bardzo wysoko notowana na liście przebojów Trójki. Zajęła chyba nawet pierwsze miejsce.

Nie, na pewno nie, śledziłem to akurat. Z "Historii podwodnej", o ile pamiętam, siedem na dziewięć utworów było w pierwszej dziesiątce. To był ostatni okres, kiedy jeszcze śledziłem listy przebojów. Byłem ciekaw, jak to się wszystko odbywa. Na pierwszym miejscu znalazło się tylko "Jezu jak się cieszę", a "Niewole" były numerem roku u "harcerzy". Za to dostałem medal. Lepsze komedie działy się z płytami. Jedna była albumem okresu dziesięciolecia, a druga dwudziestolecia polskiego rocka. Ale w sumie miło mi bardzo, że ktoś je zauważył. Pewnie i dlatego, że nie jestem z Warszawy, tylko skądinąd, z Księżyca. Myślę, że jakbym był z Warszawy, to bym już zniknął. Jestem strasznie leniwy i zbyt pasywny...

Czyli jednak Wrocław daje ci jakieś poczucie niezależności?

Oczywiście. To, że jestem z Wrocławia, pozwoliło mi w ogóle przetrwać. Miałem propozycję, żeby się przenieść do Warszawy. Była taka moda, żeby się tam szybko przenosić. Tak zrobił Maanam, Grzesiek Ciechowski. Kariera ciach-ciach, no i proszę, teraz Maanam reklamuje słone orzeszki w telewizji. Wrocław? Przez jakiś czas mieszkałem w Nowym Jorku. I nie czułem wielkiej różnicy czy tutaj czy tam.

"Jutro będę z tobą w Nowym Yorku"...

Tę akurat piosenkę napisałem, zanim tam pojechałem. Nie czułem różnicy, bo myślę, że jeżeli tworzysz coś (tu już duże słowa zaczynają padać), ale robisz coś po prostu, to wystarczy ci, powiedzmy, suma doświadczeń, parę książek i kilku ludzi, którzy powodują, że się dobrze czujesz. Myślę, że to może być gdziekolwiek, np. w Oławie. Co za różnica? W Oławie też napisałbym taki materiał, a nie inny - to nie ma znaczenia. Tam też można sobie ustawić telewizor, gazety kupujesz mniej więcej te same i książki. W Oławie nawet księgarnia jest taka, w której wszystko jest.

Dobrze, a taka piosenka "Strzeż się tych miejsc"? To przecież piosenka o Wrocławiu...

Może bym napisał o Oławie. Zobacz do jakich realiów tam się to sprowadza: "Ciemnych przejść, barów, zakamarków, schodów, wind". Tam nic nie ma, nie ma konkretów. (śpiewa) "A ulicą Świdnicką da, da, da" - nie ma takich rzeczy.

Ale przyznasz chyba, że jest coś takiego jak specyficzny klimat Wrocławia?

Klimat, z tym klimatem to jest tak, wyobraź sobie coś takiego: Lodowisko przy szkole numer 78 przy Jedności Narodowej, naprzeciwko Browaru Piastowskiego. Takie - jeszcze trochę lodu jest, ale już woda na wierzchu. Ślizgają się kolesie w takich płaszczach w jodełkę, boisko szkolne, szkoła podstawowa. Do muru podjeżdża koleś na WSK czy WF-emce, takim motorze, już teraz takich nie ma, przeskakuje mur, bagnet wyciąga spod płaszcza i tym bagnetem przebija drugiego kolesia. Wszystko w takiej mgiełce. Ten wpada w wodę, jedzie, ślizga się, krew.

Widziałeś to wszystko?

W trzeciej klasie szkoły podstawowej. Czy takie coś mogło się wydarzyć w Oławie? Raczej mogło, spokojnie. Mieszkałem na Jedności Narodowej, Żeromskiego, Barlickiego. To były takie czasy, że policja chodziła po ulicach trójkami w hełmach, z bronią maszynową i z psami. To były czasy bandytyzmu. Żadna wielka rewelacja, że coś takiego się wydarzało. A akurat tam, gdzie mieszkałem, rżnęli się nożami dzień w dzień. Sam stałem na bramie i popluwałem (śmiech). Tam do dzisiaj jest nieprzyjemne, a wtedy to było zupełnie nieciekawie. Wiesz, to był strach, mimo tego że wiedziałem, że mnie tak szybko nie zarżną, bo jestem za mały, bo akurat nie ma konfliktu. Było niebezpiecznie i to był taki klimat. Tak się złożyło, że to było we Wrocławiu. Piszę, że to jest o moim mieście, bo gdzie mieszkałem? We Wrocławiu mieszkałem.

Pytamy o Wrocław także dlatego, bo ludziom spoza Wrocławia kojarzy się mniej więcej tak: "Wrocław? Wrocław? Acha! Janerka, Kaman i Major". Ta konstelacja jest być może trochę zaskakująca, ale jesteś z Wrocławiem kojarzony.

Jeszcze Gucwińscy, jeszcze Barbara Labuda, jest cała masa ludzi. Zgoda, że jakoś się kojarzę, no i fajnie, dobrze. Kiedyś byłem bardzo dumny, że jestem z Wrocławia.

Teraz już nie?

Teraz to mi jest wszystko jedno. To naprawdę nie jest takie wielkie przeżycie. Duma z tego, że się mieszka we Wrocławiu, to jest trochę wieśniacka duma. Wiesz, pewnie gdybym nie mieszkał tutaj, to mieszkałbym w Nowym Jorku - o mały włos tak to się nie skończyło. Mieszkając w Nowym Jorku myślałem sobie, że są tam lepsze papierosy i jest trochę weselej i jeszcze przez kilka lat będzie się lepiej żyło niż tutaj. Ale już niedługo tu będzie tak samo jak tam. A generalnie dla kogoś, kto siedzi w domu i patrząc na ścianę wypisuje teksty piosenek - co za różnica? Miałem propozycję, żeby tam zostać, ale jednak nie byłbym w stanie tam pracować. Żyję z tego, że piszę, tu mam pracę. A tam? Język, zanim bym go opanował, to parę ładnych lat, kompleks itd. Nie, nie wchodziłoby w grę coś takiego. Jak na moje potrzeby, to o języku wiem wystarczająco dużo, żyję tutaj, sprawy ogarniam. Wrocław jest nieagresywnym miastem - w tym sensie, że nie trzeba się spieszyć, gonić, bo inaczej ktoś cię przegoni. Wrocław mi się bardzo podoba, Warszawa mnie męczy. Nie jestem typem, który mógłby funkcjonować w agresywnym miejscu.

Wrocław, 8 lutego 1995

_

Pierwodruk: Odra nr 4/1995

[^]