1. "Nouvelles impressions d'Amerique" Andrzeja Sosnowskiego zmusza czytelnika do zadania sobie co najmniej jednego pytania. I jakkolwiek nie jest wcale rzeczą łatwą na nie odpowiedzieć (o ile w ogóle da się odpowiedzieć), to już samo postawienie go może przynieść wymierną korzyść - pozwoli wyraziściej dostrzec te wątki, które w sposób istotny współ- tworzą inne teksty autora "Życia na Korei" - a które dotąd pozostawały jakby niezauważone. Pytanie to, z pozoru banalne, brzmi: podług jakich zasad Andrzej Sosnowski dzieli swoje utwory na wersy? Albo inaczej: co decyduje o tym, że raz mamy do czynienia z tekstem zapisanym "prozą", a raz "wierszem"? 2. Postawienie tej kwestii jest o tyle zasadne, że i "prozy" i "wiersze" utkane są z tej samej językowej materii, te same prawa nimi rządzą - wyobraźni poddanej ciśnieniu języka, gry cytatem, przytoczeniem, co daje w efekcie trudną do jednorazowego objęcia, polifoniczną strukturę z sensem ogniskującym się, niby w synkopach, w naj- mniej oczekiwanych, z pozoru nieistotnych, miejscach. I powiem szczerze, że nie udało mi się dociec motywów leżących u źródeł decyzji autora, zdałem sobie natomiast sprawę z kilku mniej lub bardziej oczywistych rzeczy. Uświadomiłem sobie przede wszystkim, iż naj- ważniejszym czynnikiem rytmotwórczym (z nielicznymi wyjątkami) jest w tych utworach 3. zdanie - częstokroć wielokrotnie złożone, opadające i wznoszące się w swych kadencjach i antykadencjach, w stosunkach pod- i nadrzędności, jakby w pogoni za nieuchwytną myślą - lecz na tyle wyraziste i mocne, by zdominować tok "wiersza" i sprawić wrażenie pewnej, właściwej dla "prozy", przezroczystości tekstu. Nie oznacza to wszakże, iż Andrzej Sosnowski nie potrafi lub nie chce korzystać z całego dobrodziejstwa przerzutni, przeciwnie - pierwszorzędne pełni ona znaczenie i dlatego nie bardzo mogę się zgodzić z Jackiem Łukasiewiczem, który na łamach "Odry" napisał ongiś, że "tam, gdzie tekst jest dzielony na linijki, raczej traci, niż zyskuje". Zarzuty takie zresztą przewidział chyba sam autor, gdyż znajdziemy w "Nouvelles 4. impressions ďAmerique" kilka autocytatów z "Życia na Korei" (na przykład z utworów: "Biebrza, Czerwone Bagno", "Czas i pieniądz" czy "Wiersz dla Becky Lublinsky"), które aż zapraszają do takiego porównania, a w każdym razie sugerują, że cały czas chodzi o to samo, rzekłbym, ponad- genologiczne, doświadczenie tekstu. (Powtórzenie dwóch "próz" z impresji amerykańskich w "Sezonie na Helu" w pewnym stopniu potwierdza to rozpoznanie). Tu dłuższa dygresja. Otóż odnoszę wrażenie, że kwestie genologiczne to jedne z ważniejszych kluczy do pisarstwa Andrzeja Sosnowskiego. Przywołuje się tu różne gatunki - często zamierzchłe czy egzotyczne - lecz raczej nie mamy do czynienia z jakimiś klasycy- stycznymi inklincjami, ale ze swojego rodzaju grą tekstem. Starodawny gatunek - jak pantum czy sestyna - okazuje się 5. niezwykle nośny również i dzisiaj. Sestyna - forma wiersza, zdawałoby się, doskonale skończona i przewidywalna - pod piórem Sosnowskiego staje się wehikułem do podróży w nieznane i nienazwane. Wrażenie obcowania z czymś nowym i świeżym, jakie wynosimy z lektury utworów autora "Sezonu na Helu", bierze się być może i stąd, że reguły gatunkowe traktowane są tu często nader luźno. Pierwszych kilka "próz" z "Nouvelles impressions d'Amerique" to - zgodnie z tytułem - po prostu dziennik podróży. Co jednak robi w tym tomie artykuł naukowy na temat wyrażenia weird sisters z "Makbeta", artykuł będący na dodatek przypisem do poprzedzającej go "prozy" "poetyckiej"? (Dodam nawiasem, że mamy tu do czynienia z ciekawym kontekstem - niemal identyczny zabieg zastosował Bohdan Zadura w otwierających "Prześwietlone zdjęcia" dwóch sonetach poświęconych 6. katastrofie Challangera). Czy "Oceany" uznać za pierwszą w historii gatunku podwójną sestynę, a więc tę, która narzuca swe reguły wszystkim następnym, czy też uznać raczej, że jest ona jedynie bladym cieniem platońskiej idei podwójnej sestyny? Sosnowski zachował w niej bowiem jedynie zewnętrzne wyznaczniki gatunkowe, zrezygnował natomiast ze spiralnego układu rymów, będącego, jak poucza tradycja, odwzorowaniem struktury czasu. Podobnych pytań jest więcej i wszystkie one utwierdzają w przekonaniu, że jest to poezja, która w każdy do pomyślenia albo i nie do pomyślenia sposób próbuje wywinąć się błogim jednoznacznościom. Ale czas już wrócić do początkowej kwestii. Jeśli zarówno utwory "prozą", jak i wierszem są "tym samym", to być może odpowiedź na pytanie o zasady delimitacji tekstu jest bez znaczenia? 7. I że chodzi tutaj przede wszystkim o owo totalne doświadczenie języka, w całej jego nieokiełznanej wielości rejestrów, po to, by w przebłyskach, iluminacjach, owych synkopach sensu okrążyć milczenie, które jest granicą prawdziwą, w przeciwieństwie do pozornej granicy wersu, strofy, zdania? Owszem. I na tym polega, jak sądzę, najgłębsze pokrewieństwo twórczości Sosnowskiego z twórczością Johna Ashbery'ego. (A nie na wielogłosowości czy sposobie posługiwania się cytatem, jakem ongiś myślał, pisząc recenzję z "Życia na Korei"). Trop ten podsuwa poniekąd sam Sosnowski, w skądinąd znakomitym eseju "O poezji flow i chart" - i można się tylko dziwić ile diagnoz Sosnowskiego w stosunku do autora "Galeonów kwietnia" jest w istocie autodiagnozami. A nasuwające się pytanie o oryginalność "użycia Ashbery'ego" należy odłożyć do lamusa, 8. bowiem nie o "użycie" tu idzie, lecz o przyswojenie polszczyźnie pewnego idiomu, pewnego sposobu funkcjonowania języka, czego nie dałoby się zrobić nawet i w kongenialnych tłumaczeniach. I zakochałem się w tej książce od pierwszego wejrzenia, a zajrzałem najpierw na ostatnią stronę, wziąłem ostatnie zdanie na koniec języka i ssałem jak cukierek, by stwierdzić, że właśnie ono - w cudzysłowie - tę książkę otwiera. I to poniekąd byłoby na tyle, skądinąd etc. [02-03.07.1994, 21-22.10.1996]
666 słów na marginesie "Nouvelles impressions d'Amerique"
_
Poszerzona wersja tekstu pt. "600 słów na marginesie Nouvelles impressions d'Amerique", Nowy Nurt nr 12/94. Recenzja [z:] Andrzej Sosnowski: Nouvelles impressions d'Amerique, Warszawa 1994.
[^]