Należy to powiedzieć od razu: gdyby wiersze Bohdana Zadury składające się na trzy pierwsze części "Ciszy" ukazały się dziesięć lat temu, a więc niemal bezpośrednio po ich napisaniu, to określenie "poezja stanu wojennego" kojarzyłoby się nam dzisiaj z czym innym, a już na pewno nie kojarzyłoby się tak jednoznacznie negatywnie. Pozwalam sobie na powyższe domniemanie, ponieważ książka Zadury nie jest pierwszym tej klasy "pogrobowcem" stanu wojennego, o ile można posłużyć się taką formułą. Do podobnych konstatacji można dojść po lekturze wspaniałych, a chyba nie dość powszechnie zadomowionych w świadomości czytelniczej tomów "Powiedz to słowo" Kornela Filipowicza i "Pamiętam" Krystyny Miłobędzkiej. I jeżeli generalnie da się powiedzieć, że codzienna produkcja poetycka z czasów wojny polsko-jaruzelskiej, uwikłana w znajomo pobrzmiewające neoromantyczne tony, przeczyła tezie Jarosława Markiewicza, że w okresie tym pojawiły się wszelkie możliwe poetyki i stylistyki literatury polskiej, to przywołane powyżej trzy tomy, a tom Zadury w szczególności, zdają się raczej tezę tę potwierdzać.
Otwierający zbiór wiersz bez tytułu (*** "Ja wolny obywatel wolnego państwa...") świadomie nawiązuje do niektórych technik nowofalowych, technik, po które Zadura wcześniej tak otwarcie nie sięgał. Następujący po nim cykl pod tytułem "Wiersze w gorączce" bliski jest z kolei postulatom neoklasycyzmu (w sensie nadanym temu słowu przez Jarosława Marka Rymkiewicza, poniekąd bardzo pokrewnego Zadurze u początku jego poetyckiej drogi). Tytułowa "Cisza" wreszcie - to obszerny, liczący osiemdziesiąt osiem ośmiowersowych strof poemat, który prowadzi dialog z poprzednimi realizacjami tego gatunku; jego rytm przywodzi natychmiast na myśl "Traktat moralny" Miłosza, a ośmiowersowe strofy, inwencja rymotwórcza oraz niezwykle wyważona gra przerzutni każą pomyśleć o wielu fragmentach "Beniowskiego". Już samo to suche wyliczenie daje niejakie wyobrażenie o szerokiej skali rejestrów języka, w których osadzone są wiersze z tego tomu - i jest naturalnie otwarciem ścieżek do pewnych sporów, aniżeli zamykającą konstatacją (a pozostała jeszcze cała, różniąca się od trzech pierwszych, część IV pod tytułem "Skradzione i podarowane"). Nie da się bowiem sprawy załatwić tak, jak często załatwia się w takich przypadkach poezję debiutancką: Panuje tu dziwne pomieszanie poetyk i tonów, można odnieść wrażenie, że poeta dopiero szuka sobie właściwego głosu etc. Innymi słowy - wypada tutaj zadać dwa podstawowe pytania: Skąd bierze się owa różnorodność Zadurowego wiersza? I czy w tej różnorodności dałoby się rozpoznać jakąś część wspólną, wspólny rdzeń będący jedynym i osobnym znakiem rozpoznawczym tej poezji? Niewykluczone zresztą, że zadaję tu w gruncie rzeczy na dwa różne sposoby jedno i to samo pytanie. Reszta będzie próbą, niekoniecznie udaną, znalezienia na nie odpowiedzi.
Przede wszystkim: co o sobie samej mówi ta poezja? Wypowiedzi autotematycznych - zakamuflowanych i wprost - jest tu sporo i warto, jak sądzę, kilka z nich ze sobą zestawić:
Róża, niedopałek, maszynopis
jadłospisu z baru mlecznego - tyle widzę
siedząc na przystanku autobusowym.
To, o czym myślę, uznajemy za nieistotne
- nikogo nie podtrzymałoby na duchu.
("Sobota, kiedy umarł Andrzej Kijowski", s. 93)
Piszę, co myślę i co czuję
(nawet jeżeli się rymuje).
("Cisza", s. 47)
Fragment z "Ciszy" zdaje się wyraźnie przeczyć ostatnim dwóm linijkom wiersza "Sobota, kiedy umarł Andrzej Kijowski". Zawarty w nich implicite postulat ograniczenia poezji jedynie do tych strof, które "podtrzymują na duchu", przynoszą ulgę, etc. - jest jednak w istocie postulatem, czy wręcz imperatywem mówienia rzeczy najtrudniejszych. I nie chodzi bynajmniej tylko o to, że trudno uznać za pokrzepiający komunikat, iż poeta ma czarne myśli, ale się nimi nie podzieli, ponieważ nie chce nas martwić, ale o zaiste mistrzowski sposób użycia liczby mnogiej. Można ją bowiem uznać za w zupełności udaną próbę obiektywizacji całej sytuacji lirycznej: to, "co myślę i co czuję", choć niewypowiedziane, staje się taką samą rzeczywistością, jak to, co widzę. Ból, pustka, bezradność - cokolwiek czuję - jest realne jak róża, niedopałek i maszynopis jadłospisu (przy okazji zwróćmy uwagę na to współbrzmienie, bo nie jest przypadkowe). Ale można równocześnie - i to wydaje mi się ważniejsze - potraktować owo "my" jako sumę "ja" poety (podmiotu) i "ty" czytelnika. To zaproszenie do współudziału ma tutaj oczywiście kapitalne znaczenie: jednym z głównych celów wiersza żałobnego jest wzbudzenie w czytelniku żalu, wzruszenia, współczucia. Lecz gest ten ma także istotne znaczenie w kontekście innych utworów Zadury, albowiem jest bodaj najmocniejszym w tomie "Cisza" aktem zaanektowania czytelnika: albo gramy razem, albo nie gramy w ogóle. "Ty" liryczne (adresata, czytelnika) manifestuje się u Zadury wielorako - od konkretnych osób po persony niemal abstrakcyjne, o których możemy wnioskować jedynie na podstawie formy gramatycznej czasowników. Stała, wyraźna obecność adresata wypowiedzi poetyckiej, czy raczej: wiersz jako rozmowa - to jedna z głównych cech poezji Bohdana Zadury.
Spróbujmy znaleźć też inne:
Kto nie lubi powtarzać tego samego po wielokroć, nie ma czego szukać w życiu publicznym, w polityce. Kto chce mówić to samo i tak samo, nie ma czego szukać w poezji.
("Wycofuję się z życia, koniec świata", s. 88)
Zawodowcy są niepotrzebni
Ona jest naprawdę wszędzie
("Gdzie jest poezja", s. 65)
Deklaracja jest jednoznaczna: nakazem absolutnie elementarnym i nieusuwalnym jest wewnętrzna wolność pisania. O wszystkim, w każdy sposób. Nie ma ograniczeń ani co do sfer rzeczywistości, jakimi mogłaby się zajmować poezja (z najczystszym sumieniem możemy pod to samo i tak samo podłożyć to, co potocznie zwykło się określać jako "treść" i "formę"). Nakaz ten - mówimy tutaj już o poetyce w ścisłym tego słowa znaczeniu - jest oczywiście niesłychanie ryzykowny. Wiersz staje się przygodą, zabawą, wędrówką, lecz w swym kodzie genetycznym, w założeniu ma wpisaną możliwość niepowodzenia, zejścia na manowce. Jeżeli więc znajdujemy u Zadury linijki, które nie przekonują swym brzmieniem ani zawartością, to należy je raczej zapisać in plus - chociażby z tego względu, że bardzo często ujawniają one pewną mechaniczność czy też automatyzm skojarzeń. Są równocześnie swego rodzaju autokomentarzem - w tym sensie, że nie próbują ukrywać swej - hm - szorstkości czy nawet banalności, ale wręcz ją manifestują. Dobrym dowodem na to są znakomite, krótkie wiersze, jakie swego czasu opublikował "Nowy Nurt" (zwłaszcza "Podpis pod obrazek"). To również znamienna cecha tej poezji, że jest zawsze nastawiona do i od siebie, ze nie próbuje udawać czegoś, czym nie jest i nie usiłuje być. Ten podwójny ruch widać doskonale w poniższym fragmencie "Ciszy" (ss. 28-29):
(...)
i przy herbacie mi powiedział
(Uwaga rym kontrolowany)
- Wieje - i zażartował - Pewnie
- na Kremlu się powiesił... (Nawias,
- Dekret o stanie, lub Ustawa)
Ruch na zewnątrz jest tu oczywisty: rym kontrolowany to aluzja do pamiętnych rozmów kontrolowanych w stanie wojennym. Ruch do wewnątrz to nie tylko zawieszenie w ciszy rymu do słowa pewnie (Zgadnij, kochanie, o kim mówię), ale przecież także autokomentarz: zwróćmy uwagę na jakże precyzyjne użycie owego niepozornego nawet w drugim fragmencie cytowanym w tej recenzji.
Takie postawienie sprawy naturalnie nie oznacza, że dobrą poezję może pisać każdy, kto tylko opanuje reguły wiersza wolnego i rymowanego oraz wypowie się w nim na więcej niż dwa-trzy tematy. Zmierzam tu rzecz jasna do przytoczonego fragmentu z wiersza "Gdzie jest poezja", który, jak sądzę, można odczytać jako ironiczny wariant postulatu odrzucenia wszelkich ograniczeń. Zawodowcy są być może rzeczywiście niepotrzebni, ale nic nie jest w stanie zastąpić ucha, które będzie potrafiło usłyszeć poezję w remoncie stada podstawowego czy w zdaniu: Gil jest tym/co zostało po utarciu nosa Geremkowi ("Oczy samarytanki", s. 63). I jeżeli wspomniałem wcześniej o szerokiej skali rejestrów języka, jakie można usłyszeć w wierszach Zadury, to warto sobie także uzmysłowić, że są one konsekwencją właśnie owego odrzucenia wewnętrznych ograniczeń. A skala jest rzeczywiście szeroka i mieści się pomiędzy katalogiem wulgaryzmów w "Ciszy" a bardzo lirycznym, przejmującym wspomnieniem ojca w tymże poemacie. Między sprozaizowanym, wręcz urzędniczym opisem wypadku drogowego w sonecie "Wypadek" a zdaniami, które spokojnie można uznać za perełki aforystyki (por. na przykład zakończenie wiersza "Skradzione i podarowane" - warto tu przy okazji zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz charakterystyczną dla Zadury: jak potrafi pogodzić sentencjonalność myśli z brakiem jakiegokolwiek moralizowania). Dobrze byłoby unaocznić to cytatami; dobrałem je tu cynicznie (gdyż pominąłem kontekst drugiego fragmentu, bo chodzi o samą możliwość napisania takiego zdania), ale myślę, że skutecznie:
Tym mi ciężej tym mi ciężej u twej trumny
Że mi byłeś i że byłem z ciebie dumny
(***, s. 19)
W tej wiejskiej kuchni, kędy u powały
muchy się z brzękiem zawziętym jebały.
("Wróbel przy kości", s. 81)
I doprawdy nie idzie tu o zakres emocji, a w każdym razie - nie tylko.
Poetyka rozmowy, brak jakichkolwiek ograniczeń czy też zabobonów estetycznych, wyrafinowany żart i poważny aforyzm, poetyzm i prozaizm godzą się doskonale w wierszach Bohdana Zadury, a jest to możliwe tylko dzięki owemu gestowi otwarcia, wyjścia w nieznane. Tylko współistniejąc ze sobą, mogą uchodzić za ów wspólny rdzeń, choć zdaję sobie sprawę, że jest to cokolwiek nieprecyzyjna odpowiedź na zadane wcześniej pytania. Ale być może odpowiedzi udzielić nie da się wcale - skoro naczelną zasadą Zadurowego poezjowania jest ruch.
Ruchomy rdzeń? Prawdopodobnie tylko jakimś paradoksem udałoby się wybrnąć z tej zadanej sobie zagadki, co jest o tyle dorzeczne, o ile wiersze te często żywią się właśnie paradoksem. Posłuchajmy chociażby jak można milczeć w poezji pisząc 704-wersową "Ciszę", a jak pisząc wiersz "Skończone". Zrezygnuję jednak z tej pokusy, ponieważ (pora na akcent osobisty) cała ta poezja jest, prawdę powiedziawszy, dosyć onieśmielająca, by próbować ją zamknąć jakąś sprytną formułką. I tak jest dobrze.