Wiersz jako rozmowa

Hans Magnus Enzensberger napisał kiedyś, że widok skrzynki pocztowej wypełnionej listami od młodych poetów, którzy mniej lub bardziej rozpaczliwie domagają się oceny i druku swoich utworów, napawa go bardziej przerażeniem i zniechęceniem niż podnosi na duchu. Napisał też - niby żartem, ale w żarcie tym tkwi ziarno prawdy - że piszących wiersze jest prawdopodobnie więcej niż czytających. Tę chyba dość powszechną niechęć do czytania poezji da się zapewne od biedy wytłumaczyć systemem edukacji, który dość skutecznie zniechęca młodych ludzi do aktywności czytelniczej, zastępując ją biernością sloganów i regułek przyswajanych na różnorakie egzaminy. Inna rzecz, że twórczość jednych pisarzy łatwiej daje się zamknąć w szkolnych uproszczeniach, innych - mniej lub wcale. Reiner Kunze w odpowiedzi na ankietę "Co bym zrobił jako minister edukacji?" odpowiedział: Podjąłbym jedną decyzję. Zakazałbym zadawania w szkołach pytania: "Co poeta chciał powiedzieć?". Po czym natychmiast podałbym się do dymisji. Jeżeli godzi się samozwańczo cokolwiek doradzać tak znamienitemu twórcy, to to tylko, żeby przed dymisją zechciał zweryfikować pewne proporcje w spisie lektur.

Chodzi o to, żeby dać w nim - w spisie lektur - więcej miejsca poetom, których twórczość jest w każdym calu i centymetrze zaproszeniem do rozmowy, a zatem do wspólnej aktywności: czytelnika i autora. Każdy kraj (każdy język) zapewne ma odpowiednich kandydatów; w przypadku Polski (i polszczyzny) należałby do nich na pewno Piotr Sommer, znakomity poeta i przekładca.

Wiersz jako rozmowa. Tak można by określić bodaj najważniejszą cechę poezji Piotra Sommera. Ale co to właściwie oznacza? Ano przede wszystkim to, że obie strony dialogu mają tu równe prawa i poniekąd równe obowiązki. Autor więc, który niejako z nadania ma uprzywilejowaną pozycję, bo zadaje temat i rozpoczyna kwestie, musi usunąć się nieco w cień, wziąć siebie samego w nawias, aby w przestrzeni wiersza znaleźć mógł się również czytelnik. Nie chodzi o to, żeby mechanicznie i gramatycznie wyrugować z poezji słowo "ja", idzie o to, żeby to "ja" stało się - jak w wierszach Sommera - mniej orzekające, a bardziej pytające bądź przypuszczające, żeby mówiło o sobie z ironią i dystansem. Żeby nie dopowiadać świata i w odpowiednim momencie zawiesić głos, pozostawiając pole dla aktywności czytelnika. Przypominam, że Goethe nie precyzował co do setnej części sekundy, o który moment mu chodzi, w związku z czym jego kwestia - "Chwilo, trwaj!" - zrobiła światową karierę.

Inna rzecz, że trudno się porozumieć, jeśli rozmowa odbywa się na zbyt wysokim stopniu ogólności. Słowa "piękno", "dobro", "prawda", przez jednego zostaną zrozumiane na modłę platońską, przez innego - franciszkańską. Inaczej rozumie "sprawiedliwość" adwokat, inaczej prokurator, inaczej kat, inaczej ofiara. Ale słowa "papieros", "dachówka", "winda" czy "chustka" najpewniej nie wzbudzą wśród nich zajadłych sporów. A zatem żeby w ogóle zacząć rozmowę, niezbędny jest detal, szczegół, konkret, do którego interlokutorzy będą mogli się odnieść. Fotograficzne i topograficzne opisy w wierszach Piotra Sommera, zamiłowanie do detalu, do rzeczy namacalnych, w dwójnasób świadczą o klasie tej poezji. Bo z jednej strony przedmioty, wobec których co dzień przechodzimy obojętnie, pod jego piórem stają się w jakiś cudowny sposób wyjątkowe i godne uwagi, z drugiej - stanowią nić porozumienia między autorem i czytelnikiem, są doskonałym punktem wyjścia do dalszej rozmowy. Nieskrywana niechęć Sommera do słów "nadętych" (o zbyt szerokim polu semantycznym bądź zideologizowanych) ma więc charakter bardziej praktyczny niż - no właśnie - ideologiczny. Posłuchajmy początku "Wiersza o dewaluacji słowa rewolucja":

W takim wierszu to słowo powinno zostać użyte tylko raz, w tytule,
a cała reszta utworu
mogłaby być o wszystkim innym
tylko nie o nim.

Fragment ten niejako mimochodem obrazuje nam "strategię przetrwania" poety w ustroju realnego socjalizmu. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych poeci polscy zapadli na - by użyć słów Sommera z wiersza pod tytułem "Według Brechta" - "dziecięcą chorobę obywatelstwa". Obowiązujący ton liryki tamtego okresu miał w Polsce charakter nader "doraźny" i tyrtejski, używało się słów wielkich i na wyrost, prawiło o Wartościach i pouczało maluczkich. Dzisiaj - dziesięć lat po upadku muru berlińskiego - widzimy bardzo wyraźnie, że niewiele wierszy z tamtego okresu przetrwało tę - w sumie krótką - próbę czasu. Przetrwały te, które miast krzyczeć o Wartościach, rzetelnie opisywały we wszystkich detalach codzienność (także językową) schyłkowego komunizmu. Wiersze Piotra Sommera więcej mówią o tamtej rzeczywistości i duchowym klimacie niż wszystkie przesłania akolitów pana Cogito razem wzięte. Z jednej strony różnorodność szczegółów, detali, elementarnych sytuacji egzystencjalnych pozwala czytelnikowi na zrekonstruowanie sobie na własny użytek tamtego świata, z drugiej - wiersze te zarejestrowały różne języki i style, jakimi się wówczas mówiło, a i teraz niejednokrotnie mówi.

Bo trzeba tu powiedzieć o jednej rzeczy: niewymuszona prostota wierszy Sommera - jak zauważają co przenikliwsi krytycy - jest złudna, pozorowana. Jeśli wczytać się w nie uważniej (wiersze są po to właśnie, żeby wczytać się w nie uważniej), to okaże się, że często mienią się one feerią stylów. Język oficjalnego przemówienia zostaje skontrowany językiem ulicy, język ulicy - językiem poetyckiej epifanii, epifania - nim zdąży na dobre stać się epifanią - jest już werystycznym opisem sytuacji lub przedmiotu. Można by powiedzieć, że cechą tej poezji jest ruch, nieustanna aktywność myśli i języków, które "badają się" wzajemnie, jakby chciały sprawdzić granice swoich możliwości i granice te rozszerzyć. Jeśli zaprzęgniemy w tę grę naszą własną wrażliwość i własny język, to z lektury poezji Sommera wyniesiemy całkiem wymierną korzyść: nasza przestrzeń językowa, a więc także życiowa, nieco się powiększy. Albowiem:

W tych międzysensach zawiera się cały człowiek,
włazi tam, gdzie widzi trochę miejsca.
_

Pierwodruk pt. Das Gedicht als Gespraech (przeł. Doreen Daume)
[w:] Tomasz Majeran: Piotr Sommer. Villa Decius, Krakau 1999

[^]