Ruchome święta (fragmenty)


EGON SCHIELE I JEGO MODELKA ODBICI W LUSTRZE

tak, jestem żydem, ale nie w tym sensie,
w jakim możesz pomyśleć, w o wiele ładniejszym sensie.
na przykład ten wiersz - czyż nie jest fragmentem
mitologii wygnańca? bardzo ładnej mitologii.

wszystko w niej na swoim miejscu jest.
powiedzmy taka krew, tak, krew, dużo krwi:
krew uszy, krew oczy, krew krocze, kreska krwi 
na kartce, całun płótna cały w strupach -

koszerny koszmar po prostu. czy nie za dużo tego? 
pytam, bo niosę swoją krew ulicami miasta, 
a inna krew wytyka mnie palcem i mówi:

dlaczego ten pan ma taką smutną minę 
w naszym tak ładnym i wesołym mieście?
a bo dzisiaj krew, jutro sen w ramionach lubieżnej hiszpanki.




PIEŚŃ MIŁOSNA PANA TOMASZA MAJERANA

Tomek, Tomasz, Tomaszek, Tomasz Mann,
Tom & Jerry, Thomas Stearns Eliot, Tomahawk,
Tom Hanks (i jego rakieta), Thomas More, Tommy Walker,
Thomas Pynchon, Thomas Hardy, Fantomas,

Tom Tyson, Tom Verlaine, Tom Traubert's Blues,
Thomas á Becket, Thomas de Quincey, Dylan Thomas,
Tom Sawyer, Tomuś Pan, Tomasz Rozpruwacz,
Chatka Tomaszka, Thomas Beckenbauer, Jan Tomaszewski,

Tomaso Oregano, Tomasz Kajetan Węgierski,
Tom Cruise (i jego obcasy), Tom Jones, Tom Joyce, 
Thomas Dolby B, św. Tomasz z Akwinu, Teletombola,

Tomas Venclova, Tomaž Šalamun, Tomáš Kafka,
Tomasz w Krainie Czarów, Thomas Jefferson,
Tomasz XLIV, Tomasz XIV, Tomasz Kolumb,

(z Toma Waitsa)




POLSKÝ HREBEŃ (2200)

Ci tu, to my. Nie ci, ci. Polski nie widać, ale widać
Gerlach. Ona to ta. To tu, to Polski Grzebień.
Gwoli ścisłości przełęcz. A tu z Rysów
na Łysą na piechotę. Kruk. Kruk? Kruk.

Patrzysz do góry nogami. Niebo tu, 
woda tu. Aha. Kozica to pryszcz, to świstak 
był bomba. Limba. Z tą wodą to jednak coś nie tak. 
Nie tak? A tak? Tak. Niemożliwe.

Nasza góralka i jej słynna grzałka.
A mróz był taki, że obudził konia w stajni.
No... na ogniu, grzałką też, ale na ogniu.

Doliną do pekaesu. Much nie widać,
ale były. Dobry Boże, kawał drogi.
Dwa goryle we mgle. Jakiej mgle?




POWÓDŹ

Co nam pozwala jaśniej spojrzeć w przyszłość, 
to pragnienie sensacji, które karmi twardy
mózg współczuciem i wysyła w twardy 
teren dziennikarzy. Przychodzi fala i zostawia przyszłość

w pięknych rękach pani z telewizji: ZA POMOCĄ 
NASZEGO WOZU TRANSMISYJNEGO ŁĄCZYMY SIĘ W BÓLU 
Z TYMI KTÓRYCH DOTKNĘŁA STRASZNA TRAGEDIA. W bólu 
to rodził się koncert, co go dały chmury z niejaką pomocą 

wiatru - bo to miasto owiał legendarny wiatr
i kreska na framudze znaczy poziom wody,
nie wzrost dziecka, które porwał wiatr

i rzucił z mostu w spiętrzone lustro wody.
Tak wyraźnie mówi wasz sprawozdawca (choć wiatr
rwie sygnał na strzępy): SPIĘTRZONE LUSTRO WODY.




HYMN
					M.H.

Błogosławione niech będą chwile beztroskiej powagi,
kiedy cywilizacja śmierci gasi telewizor
i w obcisłych spodniach albo i nie spodniach 
wychodzi na ulice, a wzrok sam rozmienia 

się na drobne z lekka przysypiając w ciągłej pogoni 
za punktem oparcia trwalszym niż długonogie 
dziewczyny, które z bardzo niejasnych względów nie są
naszymi dziewczynami. Być może dotykamy tu kwestii

pewnej nieśmiałości, z jaką przychodzi nam myśleć
o pięknie, które przy bliższych kontaktach zawsze
okazuje się obce i nieprzekraczalne, a być może

wolimy jednak piersi, do czego moglibyśmy się
nawet przyznać, gdyby nie zostało to odczytane
jako podpisanie bezwarunkowej akceptacji świata.




EKLOGA NOCNA

śpisz?
nie
co jest?
nic

no co jest?
nieważne
powiedz
nie powiem

daj
nie
trochę

nie rób
przestań
sam przestań




POST COITUM

i co by powiedział poczciwy Galenus
widząc jak płaczesz wciśnięta w róg łóżka
że są jeszcze granice które można przekroczyć
a za nimi co jeno stare gazety na wietrze

w starych gazetach nic o nas nie ma
jesteśmy sami i jest nasza miłość 
ucieczką od wzruszenia w wytworne orgazmy 
po których nie mówimy nic

albowiem kto pomnaża słowa
słowa słowa ten sprowadza grzech
kto pomnaża słowa ten sprowadza grzech

pychy i za nic ma tajemnicę cierpienia
której nie posiadł poczciwy Galenus my znamy ją
więc możemy iść wszystkie drzwi otwarte




ŚWIĘTY OBRAZEK

W tym domu nie ma nikogo, w tym domu 
jest święty spokój, niczyj krzyk, niczyj szept,
nic nie rozprasza ciszy; w oku cienie 
przedmiotów się kłębią, okruchy zdarzeń, 

fragmenty upadłego królestwa, zapisany 
twą ręką, zmięty skrawek papieru w dłoni,
to krzesło, pusty wazonik, ten stół, obraz 
na ścianie - w uszach tylko cisza dzwoni

na przerwę po końcu świata. Miałaś rację: 
jest w nas, jest we mnie dalekie odludzie 
i nie ma formy bardziej pojemnej

niż samotność: ciało, jedynie pustkę wokół 
siebie mając, zajmuje w niej więcej miejsca 
niż powinno, niż wolno mu zająć.




15 LISTOPADA 2002

dzień, w którym dostrzegłem pierwszą głęboką
zmarszczkę na czole (nie podnosiłem brwi),
odbitą w wystawie sklepu z odzieżą damską i
męską przy Währinger Straße, gdy oko

brało za cel nie ceny, co poszły w górę,
i nie mnie samego nawet, ale uda ekspedientki
za szybą, mocującej się z niezbyt giętkim
korpusem manekina; dzień, w którym

przystanął za szybą i wzrok nisko
wlepił, chyba w me ręce, co były jak z lodu,
podniósł brwi, obrócił się i poszedł śliską

ulicą; dzień, w którym bez powodu
zdarzyć się mogło wszystko i wszystko
się zdarzyło, choć nie ma na to dowodów,




***

Listopad, puste ulice przed zmierzchem, wiatr.
W taką porę nic tylko brnąć po kolana 
w tumanach liści z białym balonikiem 
w dłoni lub strzelić sobie w łeb. Za wszelką

cenę wyłamać się z pejzażu. Oto 
jest odpowiedź. A pytanie to samo,
co zawsze: dokąd podąża gasnący
uśmiech na wargach dnia, na moich wargach?

Bo jednak mijam. I drżę jak ten cymbał
brzmiący głosami zmarłych, niekochanych.
Bo czarno widzę, panie Schopenhauer,

bo łapię się za głowę i znajduję 
we włosach porzucony przez topolę
liść miłosny. Czy poznam jego treść? Nie.
[^]